• Wyprawa - nie tylko w przeszłość

        • Wyprawa – nie tylko w przeszłość

                      „Mielnik nad Bugiem – zapomniane przez Boga i ludzi miejsce, czy malowniczy zakątek na styku kultur?” Tak zatytułowałem zajęcia Mojej Małej Ojczyzny poświęcone najdalszej rubieży Wielkiego Księstwa Litewskiego. Przyznaję, tytuł dość przewrotny i prowokujący zarazem, ale o to właśnie mi chodziło.

                       Wszyscy, dorośli i uczniowie, bardzo dobrze odrobiliśmy pracę domową i w miniony czwartek (12 listopada 2009r.) mogliśmy dokładnie, kompleksowo i rzeczowo poznać geografię, przyrodę, historię i współczesność Mielnika. Na razie była to tylko teoria, czyli teksty i obrazy stymulujące wyobraźnię. Osada już od XI wieku, prawa miejskie w 1440 roku, przywilej mielnicki, Góra Zamkowa i ruiny zamku, przepiękne krajobrazy, itd. itp. Pod koniec zajęć wiadomo było, że... jest wiele do zwiedzania, a więc ... jedziemy.

                      Sobota, 800 rano, szkolny parking. Ciepły – jak na listopad – poranek, mgła, ale co chwila przebija się słońce. Wiadomo, robimy imprezę, pogoda też chce w tym uczestniczyć. Jesteśmy w komplecie (17+2),  chociaż niektórzy wbiegają – zdyszani – w ostatniej chwili. Od „19” dostojnie toczy się wielki, elegancki, jednym słowem „wypasiony”, autokar. Czujemy się zaszczyceni. Wsiadamy, znak krzyża i jedziemy. Podróż krótka, grupa spontaniczna i wesoła. Trochę rozmawiam z kierowcą, trochę nasłuchuję śmiechów z tylnej części autobusu. Garstka „dzieciaków ” na końcu wielkiego wozu to tak, jak na końcu świata. Czasem do nich zaglądam, ale pan Marek Chrom ma świetny kontakt z młodzieżą, jest przytulnie i bezpiecznie, a rozmowa z panem kierowcą to niepowtarzalna okazja na wymianę doświadczeń i w ogóle... warto rozmawiać.

                      Zajeżdżamy kwadrans przed 900 i pierwsze wrażenie: „Tu wszędzie jest z góry lub pod górę”. Nie na darmo opracowania podają, ze różnica poziomów sięga 35 pięter! A widoki...! Wypisz, wymaluj – Bieszczady. Spróbujmy to jednak uporządkować, a więc po kolei.

                      – Proszę pana/ Panie Janie, gdzie teraz pojedziemy/ pójdziemy? – słyszałem to przez cały dzień, ale nie na początku naszej nadbużańskiej przygody. Tu był pełen „spontan”. Góra Zamkowa, oczywiście. Chwilę zatrzymaliśmy się przy ruinach kościoła z początku XV w. (1420 – książę Witold). To robi wrażenie, ale obawiam się, że tylko na opiekunach. Świątynia orientowana – wszyscy już wiedzą, co to znaczy.

           

           

                         (zdj. Ruiny kościoła)

           

           

           

           Góra Zamkowa wznosi się 60-80 m nad doliną Bugu. Wejście dość wygodne, ale tylko nieliczni z niego skorzystali; reszta, pomimo stromizny i wapiennego błota, wybrała raczej ekstremalną drogę na szczyt i z powrotem. Widok na meandry Bugu i okolicę (pogoda i widoczność jak na zamówienie) wynagrodził trudy wspinaczki. Aparaty fotograficzne i lornetka nie próżnowały.        

           

           

           

           

           Obok murawy dwóch profesjonalnych i pełnowymiarowych boisk piłkarskich, czyli kolejna okazja na upust nadmiaru energii; mężczyźni na boisku, a panie na trybunach. Wprawdzie brakowało piłki, ale... szczegół.

                     

           

           

           

           

           

           

           

           Piękna nowa siedziba Straży Granicznej w Mielniku, a zwłaszcza jej wyposażenie, zrobiły wrażenie na wszystkich. Pan major Zbigniew Borowski przez dwie godziny nas oprowadzał, opowiadał, odpowiadał na pytania, demonstrował, cierpliwie wyjaśniał, a przy tym często szczerze się uśmiechał z wyobraźni i pomysłów naszych uczniów. Nowoczesne urządzenia, których można było dotknąć, poczuć czy sprawdzić działanie (pojazdy, kamery termowizyjne, noktowizory, kajdanki, kamizelka kuloodporna, hełm i parę innych rekwizytów) bez wątpienia nikogo z nas nie pozostawiły obojętnym czy znudzonym. Dwie godziny zleciały jak z bicza strzelił; pozostały miłe wspomnienia i fotografie        

           Kopalnia kredy   (na zdjęciu) to rozległy kilkudziesięciometrowej głębokości wąwóz, morze wapiennego błota – wyraźnie widziałem przerażenie w oczach naszego kierowcy, ale udało nam się nie usma-rować butów i autokaru – oraz cień i wspomnienie dawnej świetności. Niegdyś wchodziła w skład polskiego górnictwa, co potwierdza nieczynne i niszczejące kino „Górnik” oraz pamięć „Barbórek” (obchodzonych 4 grudnia, oczywiście).

                      Z uwagi na to, że żołądek swoje prawa ma, a obiad (w eleganckim pensjonacie „Panorama”) czeka, zwiedziliśmy niewielki kościół parafialny pod wezwaniem Przemienienia Pańskiego i poszliśmy na ucztę – tym razem dla ciała. Jedzenie pyszne i to wcale nie dlatego, że głód jest najlepszą przyprawą. Nie nasza też wina, że niektórzy – raczej niektóre – jadają jak wróbelki.

           

           (na zdj. ołtarz główny ) 

           

           

            
          Po obiedzie ogródek jordanowski; niekoniecznie legalnie, bo dzieci jakby trochę za duże i czasem z niemądrymi pomysłami. Widzieliście kiedy żywą rybę zsuwającą się po zjeżdżalni? Na szczęście nikomu nic się nie stało. Niektórzy mówili, że zauważyli napis na ogrodzeniu: „Nie wchodzić do ogrodu ze zwierzętami”...

           
           
             Było jeszcze mnóstwo innych atrakcji, ale o nich krótko, aby nie zanudzić Ciebie, drogi czytelniku.




          ·      
           Odremontowana synagoga z XIX w. – obecnie własność prywatna mieszcząca galerię „Vava”, dlatego obejrzeliśmy ją tylko z zewnątrz i niekoniecznie zaprzyjaźniliśmy się ze sporym pieskiem, który szczekał „jak foka” (określenie uczniów),

           

           

           

           

           

           

          ·        Cerkiew rusko-bizantyjska z I połowy XIX w. i burzliwa – jak wszystko na pograniczu – historia najstarszej na Podlasiu parafii prawosławnej też zasługiwały na chwilę naszego skupienia. Niestety, nie mogliśmy wejść do środka, aby obejrzeć ikonostas oraz barokowe ikony z XVIII wieku.

           

           

           

            

           

           ·        Punkt widokowy to 17-metrowej wysokości drewniana konstrukcja zbudowana na najwyższym wzniesieniu, 700 m od Mielnika. Uczniowie ciągle jeszcze pełni energii i – nie zawsze rozsądnej – fantazji. Dojście dość długie i strome, wspinaczka niezbyt wygodna, na górze wiatr i... zapierający dech w piersiach widok. Naprawdę nie trzeba jechać daleko, aby zachwycić się polskimi krajobrazami. Co zapamiętamy z tego miejsca? Różne rzeczy. Niektórzy, być może, nietypowy punkt 6. regulaminu korzystania z obiektu.

             

          ·        Przeprawa promowa. Nieczynna o tej porze roku – z przyczyn logicznych i czywistych, ale dla nas i tak godna uwagi. Nic to, że trzeba było sporo wędrować; nic to, że buty brudne, a czasem ubłocone. Ważne, że wesoło, szumnie i dumnie. Żarty, śpiewy, przywoływanie promiarza „skibą” (chyba nie wszyscy odgadną, co to jest), puszczanie „kaczek” to tylko niektóre z atrakcji. Z pewnością wzbudzaliśmy zainteresowanie tubylców. Nie wiadomo, skąd przyłączył się do nas pies i też się dobrze bawił, pokonawszy uprzednio obawy przed niekonwencjonalnym zachowaniem niektórych członków grupy.

                 Czas płynął nieubłaganie, trzeba więc było myśleć o odwrocie. Na deser zaplanowaliśmy zwiedzenie jednego z licznych bunkrów, jakie pozostały po II wojnie światowej. W tym celu ruszyliśmy trasą „na Drohiczyn”. Za każdym razem, kiedy zdarza mi się odwiedzać tego rodzaju pamiątki, mam mieszane uczucia. Z jednej strony niewątpliwe przeżycie historyczne – dotknięcie bolesnej przeszłości, z drugiej zupełnie oczywiste opory natury higieniczno – estetycznej i gorzka refleksja, że my, Polacy, potrafimy wszystko i wszędzie zaśmiecić i zas... Tak było i tym razem, ale nie o tym chciałem mówić. Bunkier potężny, jak każdy z „linii Mołotowa”, ale jeszcze potężniejsza musiała być siła, która zniszczyła go tak, jak gdyby był z pojedynczej cegły.

                      Do Bociek – cali, zdrowi, zadowoleni, chociaż trochę zmęczeni i nieco ubłoceni – wróciliśmy o 1650. W najbliższy czwartek – już na spokojnie – wymienimy doświadczenia, ugruntujemy wiadomości i... zaplanujemy następną trasę. Wszak 28 jedziemy do Drohiczyna. Podobno jest tam – jedyny w okolicy – czysty i zadbany bunkier. Nie omieszkamy sprawdzić.

                      Na koniec podsumowująca refleksja. W przewodniku turystycznym można przeczytać: „Cicho tu i pięknie. Okolica jakby stworzona dla miłośników spokojnego wypoczynku, spacerów, jazdy na rowerach, wędkarstwa.” Wszystko to szczera prawda, a pojawiające się, jak grzyby po deszczu, piękne i nierzadko bogate altany, domy, rezydencje oraz warszawskie rejestracje na jednej trzeciej z przejeżdżających samochodów też o tym świadczą.

          Jan Rzepniewski

           zdjęcia: Marek Chrom

           

           

           

           

           

    • Kontakty

      • Szkoła Podstawowa im. Jana Pawła II w Boćkach
      • / fax:(85)731-31-68 sekretariat czynny w godz. 8.00- 16.00 tel. (85)731-31-68 księgowość czynna w godz. 8.00- 16.00 tel.(85)731-31-67
      • Szkoła Podstawowa im. Jana Pawła II w Boćkach ul. Dubieńska 4 17-111 Boćki Poland
  • Galeria zdjęć

      brak danych